Rano w sobotę 31 maja tego roku wybrałem sie do Wojcieszowa na jubileuszowe XX Mistrzostwa Polski w technikach jaskiniowych, kibicować "naszym". Sam najpierw namówiłem kilka osób do reprezentowania naszego klubu, w końcu kiedyś trzeba zacząć występowac licznie. W ubiegłym roku reprezentacją zajął się duet zawodnik+ obsługa czyli Barto i Hania Juroszkowie, wtedy to świat "zawodniczego speleo" dowiedział sie o formacji KAGB.... niektórzy ze zdziwieniem pytali.."jak to kgb...oni..?" .....w każdym razie w tym roku będzie nas więcej bowiem na imprezę jako klubowi zawodnicy stawili się: Ola Chruściel, Bartek Juroszek, Miłosz Forczek, Arkady Dabrowski i Krzysztof Banot, do tego dołączyli jako wspierajacy Hania Juroszek z dzieciątkiem, Kasia Forczek, Jarek Skotniczny z Kasią ( też) i aparatem, Zosia Gutek (SBB) i ja. Po południu dojechał też Jarek Gutek i Grześ Michałek. Zawody generalnie dla większości z nas po raz pierwszy i jak zapowiedzieli wszyscy nie ostatni, stąd też nowe doswiadczenia w tej dosyć niszowej dyscyplinie sportu. W sumie udane, choć Barto nie obronił swojego wicemistrzostwa z ubiegłego roku i odpadł jak Miłosz i Ola, ale Arkady zajął 9 miejsce a Kristo 16 na 24 startujących. Szczegółowa relacja na stronie zawodów. Zapytałem naszych zawodników co sądzą o zawodach:
Bartek : Mimo usilnych przygotowywań i mimo wszystko uratowanego fantoma - nie udało się uniknąć błędów technicznych za co zostałem zdyskwalifikowany. Ale najlepsze z zawodów to że mozna było spędzić czas z ludźmi z klubu oraz familią i dopingować się wspólnie:D za rok się odgryziemy!
Arkady:nasza ekipa z kobitkami - porządane. Ogólnie pozytywnie, dobra atmosfera, kameralnie, nawet spoko muza, i calkiem fajne laski- prawdziwe. Formula 3 etapow OK lecz nie miarodajna niektórzy mogli odpocząć za wszystkich. Rozciagniecie - sukcesem imprezy od rana do wieczora a sędziowanie pozostawia wiele do zyczenia....... 3,41 może być odczytane jako 8,41 itp. Ogolnie OK, mam chęć wziąć udział jeszcze raz może ponownie jako najstarszy dziad w tych zawodach o mistrza polski w speleo. Obcowanie z młodymi trochę mnie odswieza ;-D
Hania :.....Arkady, za rok będzie też ciasto;)
Ola:.....jak cos to mamy foto Izy Włosek na dyskwalifikacje ;)
Miłosz:....eeeeee ale popieprzyłem z liną.......
Kristo:no cóż ...#$^&&*......ale do czasu, w przyszłym roku, w przyszłym
No tak, w przyszłym roku wszyscy startują ponownie, może jeszcze ktoś dojdzie do składu bo warto, impreza fajna no i jedyna tego typu w Polsce pomijając nasze zawody w Karłowie (troche bardziej wymagajace ale zespołowe i tylko dla ratowników). Wszyscy naładowani chęcią rywalizacji ...i dobrze. Aaa rozdałem naszym zawodnikom koszulki klubowe, ładnie sie prezentowali. Byliśmy jednym z niewielu tak mocno reprezentowanych klubów.
Wyprawa na Elbrus, maj 2014, dla mnie zaczeła się jeszcze w Tatrach na wypadzie jaskiniowym w marcu, od słowa do słowa z kumplem dowiedziałem się, że ferajna głównie z klubu Wałbrzyskiego w maju ponownie rusza do Rosji, żeby wejść na Elbrus 5642 m.n.p. 2 lata wcześniej ze względu na czynniki atmosferyczne nie udało im się zdobyć góry.
Już nim żyłem, jeszcze tego samego dnia zadzwoniłem do Sławoja kierownika wyjazdu, no i zaczęło się, foto, wniosek o wydanie wizy kasa, termin wyjazdu 15 – 27 05 2014 machina ruszyła, wiza dość szybko wydana, bilet lotniczy Wrocław, Monachium, Moskwa, Mineralne Wody. Dni do wylotu mijały niepostrzeżenie, po drodze szukałem wsparcia finansowego, udało się zebrać, dziękuję tym, którzy mnie wsparli! – bo bez tego ani rusz z Budzowa.
Dzień przed wylotem pakowanie się, oczywiście jak zwykle „ na wariata”. Zakupy+ serwis nart, waga plecaka 20 kg, podręczny 3 kg, łyży z pasami i kijami 7 kg, ufff wszystko w limicie wagowym. Ekipę w większości poznałem na lotnisku w Monachium, wyglądali tak jakby wracali z wyprawy górskiej i ruszali na następną.
Pozostanie w mojej pamięci podróż do Rosji, w góry Kaukazu, krainy Bałkarii, doliny Baksanu, Moskwa o drugiej w nocy – imponująca, busem rosyjską Gazelą z Mineralnych Wód do Azau w górach, która trzymała w napięciu, a zwłaszcza w momentach kiedy to inne pojazdy wyprzedzały nas „ na trzeciego”, równocześnie lewym jak i prawym poboczem! Po około 200 km zaczęły wyrastać góry – góry biedy, góry opuszczonych fabryk i góry złomu, skrzętnie wykorzystywanego na ogrodzenia zagonków i pastwisk, góry o wyraźnie widocznych warstwicach, wydeptanych przez zwierzęta – krowy są wszędzie. Neutrino, miejscowość niedaleko Azau to nasza baza u Walerego, blokowisko jak w dawnych PGR-ach dla kilkuset mieszkańców dziś, żyje tam kilkudziesięciu. W Neutrino znajduje się nadal instytut badający cząsteczki kosmosu neutrino. Przez bazę przewija się trochę ludzi, jest ona może trochę „zapeziała”ale da się żyć.
Pierwszy planowany dzień, wyjście aklimatyzacyjne z noclegiem na Pikiet 105 wysokość około 3500 m.n.p. , stare opuszczone schronisko, pierwsze zgrzyty, w sumie ładna wycieczka. Pojutrze kolejna aklimatyzacja, nocleg na Prijucie 11 - 4040 m.n.p. z wyjściem na 4800 m.n.p. do skał Pastuchowa. Wyjście trudne, silny wiatr, śnieżyca, brak widoczności nie sprzyjały wyjść wyżej. Nocleg aklimatyzacyjny w silnym wietrze dawał się we znaki, a na dodatek urwał wrota do kibla, dnia następnego jakby trochę zelżał, a bynajmniej nie wyrywał drzwi z rąk, nadal mgła!, Pogoda zmusza nas do zjazdu na dół, w oczekiwaniu na „gazelę” czas umilał nam koniak – samopał – pyszny! 1,5 litra w butelce po wodzie mineralnej szybko się rozszedł, jeszcze tego samego dnia wybraliśmy się do sauny w Neutrino, ktoś rzucił hasło „idziemy w kaskach” oj było bardzo wesoło! Kolejny dzień bez trosk, bez odniesienia do rzeczywistości, jakby nasz pobyt w tym przepięknym i zarazem przerażającym miejscu nie miał końca.
Prognozy nie najlepsze, ale nastawienie dobre, w miarę się dobrze wszystko układa, mimo tego, że leje i jest mgła – ruszamy. Sprawnie docieramy do naszej bazy na Prijucie, nasz kontener wewnątrz przy wejściu do metra zasypany śniegiem, nawiało przez szpary w drzwiach na szczęście już nie wieje, O zmierzchu już w śpiworach bo w planie wyjście o 3 w nocy. Powoli przy gwiazdach zdobywamy wysokość, plan trójek szybko się posypał ze względu na tempo poruszania się każdego z nas. W naszej ekipie jest też trójka „dziurkaczy”, z bazy wyszli wcześniej. Na siodło doszedłem pierwszy przecierając trasę w głębokim śniegu, tu postanowiłem poczekać na resztę ekipy, pogoda super! Po dość długim oczekiwaniu doszedł Jano, na wierszynę ruszyliśmy razem, przed nami ściana około 50 stopni nachylenia, do trawersu daje się wyrypać na nartach, dalej w „koszkach”, grzbiet skalny i 100 metrów poręczówki, wypłaszczenie a w dali kopiec to nie wątpliwie szczyt, niemal że 1,5 kilometra górujący nad innymi. Gdzie się nie obrócisz patrzysz z góry. Na szczycie dość silny wiatr chce porwać plecak i narty, kilka fotek i na dół, zjazd był „małym piwem” przyjemnością choć sił brakowało, na ścianie spotykam dwójkę z ekipy ale pogoda już się załamuje – chcą spróbować, dojeżdża Jano ruszamy dalej na trawersie Kasaya spotykamy następnych, odradzamy im iść dalej ze względu na pogodę. Jednak idą, chcą dojść do siodła. Mozolny trawers który na podejściu nie miał końca przejechaliśmy w magicznym tempie. Na początku trawersu Kasaya spotykamy chłopaków, musieli zawrócić ze względu na chorobę wysokościową Toma, przepak jego plecaka i pędem na dół, w bazie poczuł się dużo lepiej, nie mniej to nie koniec kłopotów z chorobą wysokościową, w drodze powrotnej z siodła odcięło Arcziego. Dzień zakończyliśmy akcją ratowniczą na improwizowanym środku transportu w świetle latarek. Służby ratownicze może tam i istnieją, ale chyba dopiero wtedy jak opłaci się je z góry. Na noc zostajemy w bazie na Prijucie, udaje mi się przekonać ekipę do podjęcia jeszcze jednej próby wejścia na szczyt, ale nie udaje mi się nikogo namówić na zjazd na dół do Azau na pysznego placka z mięsem w kształcie pieroga, piwko no i normalną toaletę, ruszam sam! W drodze powrotnej pogoda zmienna- słońce, mgła, śnieg a w gębie smak placka i piwa ..i jest ok. Prognoza na noc i dzień następny jakby bez zmian, ale nadzieja jest, tym razem wychodzimy o 2 w nocy. Mróz ponad 20 stopni i do tego przenikliwy wiatr. Jano odpoczywa, Arczi dochodzi do siebie, Franek nie zdecydował się na drugie wyjście, Smoku dziurkacz zawraca ze skał Pastuchowa ze względu na zimno, reszta człapie na nartach, przed trawersem Kasaya kopię jamę żeby chłopaki mogli odpocząć i schować przed mroźnym wiatrem. Już świt dzień zapowiada się piękny na horyzoncie wyróżnia się Użba, Kazbek i jest zimowo dookoła. Do siodła dochodzimy w miarę razem, mały rest i wchodzimy w ścianę idzie mozolnie, ale idzie, na szczycie czekam na wszystkich przychodzą pojedynczo, wspólne foty, widzę radość!
Ja również odczułem satysfakcję i cieszyłem się że większości ekipy udało się wejść na Elbrusa. Szczyt opuszczam ostatni, odcinek z poręczówką zjeżdżam bez wpinki. Stromo i twardo ale czuję się pewnie, tym razem grzbiet skalny przejeżdżam na nartach w mgnieniu oka, wylatuję na ścianę tam spotykam Toma i Bobika. Trzech z ekipy pojechało szlakiem letnim, zjazd długimi skrętami przy dobrej widoczności wyzwala radość, zgranie i sprawnie przelatujemy trawers Kasaya, a za naszymi plecami Elbrus w chmurach jak się okazało już na dobre. Od 4900 m.n.p. twarde kalafiory i żebra wypracowane przez wiatr, zjazd do bazy był wyczerpujący. W bazie meldujemy się o 12. Jeszcze tego samego dnia ewakuowaliśmy się na dół do Azau na placka, na piwo. Odniosłem wrażenie, iż miejscowi doskonale wiedzieli ze weszliśmy na szczyt. Myślę ze nasze zmęczone i czerwone od mrozu twarze a zarazem uradowane emanowały tą wieścią.
Elbrus od początku roku do długiego weekendu majowego, na swoich zboczach i w szczelinach pogrzebał 30 osób!
Do odlotu mieliśmy jeszcze jeden dzień luzu, wybraliśmy się do gorących żródeł w Nalcziku.
Powrót do Polski jakby trochę w milczeniu, może to zmęczenie, może to rzeczywistość, do której wracamy.
W piatek 6 czerwca, Tedi Widomski i ja, bylismy jako specjaliści od montażu i testowania kotew wklejanych na zorganizowanych przez Centralna Stacje Ratownictwa Górniczego - Arka Grządziela i Jasia Sytego (notabene członków klubu) warsztatach dotyczacych materiałów i urządzeń i ich wytrzymałości, uzywanych w tzw technikach linowych. Na dwódniowych warsztatach ekipy z Grupy Jurajskiej GOPR wraz z szefem wyszkolenia GOPR, jednostek PSP z Polski i Czech, ratowników z kopalń oraz z CSRG z Bytomia mieli mozliwość nie tylko obejrzenia ale i przetestowania nowoczesnych urządzen, materiałów i przyrzadów stosowanych w pracy z dostępem linowym oraz w ratownictwie specjalistycznym w tym z użyciem technik linowych.
Naszym zadaniem było sprawdzenie wytrzymałości punktów montowanych chemicznie - wklejanych na odpowiednich klejach żywicznych. Z pomocą przedstawiciela Hilti sprawdziliśmy w testach niszczących kilkanaście punktów wklejonych poprzedniego dnia. We wszystkich przypadkach najsłabszym ogniwem były kotwy stalowe które wytrzymywały w zależności od średnicy od 12 do 25 kN. Użylismy w testach zrywarek Hilti. W żadnym przypadku nawet w tym kiedy zastosowano nieodpowiedni klej i zły montaż (mokry nie odpylony otwór) nie stwierdzono zniszczenia struktury samego kleju a tylko zniszczenie kotwy stalowej.
W sobotę17 maja szaro i buro w Zakopanem, a śnieg sypie się z worka bez dna. Sprawdzam prognozę niedzielną, popołudniu przejaśnienia. To wystarczyło by ułożyć plan zjazdu z Beskidu, kiedy nie będzie tam żywej duszy. Następnego dnia na podejściu trawersami wyjeżdżam ze wszystkim co spadło. Na zjeździe to samo. Mam nadzieję, że nie będzie gruntówki. Po powrocie wypijam duże piwo, dziękując losowi za szczęśliwy powrót.
Foto:
W niedziele; 1 czerwca jestem w Karłowie z Wąskim, Mańkiem i innymi. Zbyszek (Szef Szkolenia Grupy Wałbrzysko-Kłodzkiej) zabiera nas w magiczne miejsce na Szczelńcu, gdzie kwitną rododendrony. Takie małe Himalaje w Sudetach. Wracam do Cieszyna, dziękując, że w natłoku szkoleń dane mi było doświadczyć śniegu i kwitnących kwiatów, czyli wiosennych Himalajów. Myśli lecą pod Everest. Nie mogę się już doczekać..."
"Krótkie sprawozdanie z V Memoriału im. Andrzeja Skwirczyńskiego na którym to Maciek S. (z prawej) i ja (Alan S.)(z lewej) reprezentowaliśmy nasz szacowny Klub.
Zanim jeszcze wyjechaliśmy zaczęło się, zgodnie z prawem Murphiego: kontuzja moich pleców. Nie wiadomo dlaczego, co i jak ale w piątek rano nie byłem w stanie ruszać prawa ręką. Zadzwoniłem do Maćka i po chwili dyskusji decyzja: jedziemy a na miejscu zobaczymy jak będzie.
Nasi klubowicze startujący 10 maja w zawodach wspinaczkowych V Memoriału A.Skwirczyńskiego pięknie reprezentowali nasz klub. Biorąc pod uwagę, że nie jesteśmy stricte klubem wysokogórskim a nawet "ciężar jest po innej stronie" a w zawodach udział speleoklubów niewielki bodajże 5 klubów.......
5 miejsce Przemka Kurczycha startujacego w parze z Justyną Barut (KW Kraków) i zarazem 18 miejsce w punktacji ogólnej na 127 zespołów to niezły rezultat
Także nasi starsi "juniorzy średniowiekowi" ;) - Maciek Stanisławski i Alan Stysiak nieźle wypadli zajmując 51 miejsce na 60 ekip i biorąc pod uwage stratę czasu na udzielanie pomocy innemu zawodnikowi do której notabene jesteśmy głównie "stworzeni". (108/127)
"Wraz z Bartkiem Juroszkiem, Hanią i "Kruszką" czyli moją wnuczką Marysią wróciliśmy do naszych wspólnych weekendów majowych i w niedzielę 4 maja poszliśmy na Gąsienicową.
Hankę z 6-tygodniową Marysią w nosidełku podziwiali wracający z gór, a my z Bartkiem wytaszczyliśmy do góry sprzęt narciarski. Hania została w Murowańcu, a my wyskoczyliśmy na Liliowe, by wykonać zjazd w świeżospadłym porannym śniegu w nietkniętym żlebie... Bajeczka.